START
powrót do strony głównej
     Galeria fotografii
fotografie sportowe
     Terminarz
kalendarium wydarzeń sportowych
     Wyniki
tabele z wynikami zawodów, etc...
Podhale-Sport
Sport UM Zakopane
Sport Bukowina Tatrzańska
Sport UG Czarny Dunajec
Sport UG Poronin
Sport UG Jabłonka
Zakopiańska Liga Biegowa
Sport i zdrowie
EUROPEAN CLIMBING ROUTE
Szkoła Mistrzostwa Sportowego
Sportowcy Podhala
Plebiscyt Najlepszy Sportowiec Podhala
Orlen CUP
Igrzyska STO
Igrzyska lekarskie
ZIMOWE IGRZYSKA POLONIJNE
Olimpiada młodzieży
Igrzyska Olimpijskie Mistrzostwa Świata Igrzyska Europejskie
Tour De Pologne Maratony LANG TEAM
Uniwersjady, MS Juniorów ZIOM
COS Zakopane
Obiekty Sportowe
Rozmaitości
 Kluby sportowe
REDAKCJA
Linki
Zapowiedzi

Dyscypliny
Biathlon
Biegi narciarskie
Dart
Hokej
Kajakarstwo
Konkurencje konne
Koszykówka
Kręgle
Lekkoatletyka
Łyżwiarstwo
Narty
 Piłka nożna
Piłka ręczna
Pływanie
Podnoszenie ciężarów
Rowery
 Siatkówka
Ski-Alpinizm
 Skoki narciar. i kombinacja
Snowboard
Sporty extremalne
Sporty motocyklowe
Sporty pożarnicze
Sporty samochodowe
Sporty samolotowe
 Sporty walki
Strzelectwo
Tenis ziemny i stołowy
Unihokej
Wędkarstwo
Wspinaczka
Żeglarstwo

Partnerzy
    Zakopane       UG Jabłonka
  

     wyniki-skoki


 
Gabinet Terapii
   
   Keti


   Skijumping
  AZS-Zakopane  


TZN Zakopane







KS Pieniny




  mecze na żywo
wyniki na żywo
 

Sportowcy Podhala
15 rocznica śmierci Stanisława Marusarza.
 dodano: 28 Października 2008

strona: 2/3
1 2 3 



A tak z kolei o Stanisławie Marusarzu jako sportowcu pisze historyk sportu Wojciech Szatkowski:
 „Król nart” z Zakopanego…
Kolejnym miejscem, które odwiedzamy na drodze naszej wędrówki po historii polskich skoków jest Zakopane, a właściwie Małe Żywczańskie. To tu urodził się Stanisław Marusarz. Był synem Heleny i Jana Marusarzów.  Ojciec był gajowym, a matka zajmowała się niewielkim gospodarstwem. Mógł więc tylko  pomarzyć o nartach... Ale marzenia  mają do siebie  to, że często się spełniają i ten młody góralski chłopak został narciarzem. Zaczął uprawianie narciarstwa w wieku 10 lat. Pierwsze narty wykonał z pomocą starszego brata Jana z jesionowego drzewa i drutami przymocował je do butów.




Po latach wielu zadawało sobie pytanie: - Na czym polega fenomen Stanisława Marusarza? Niektórzy odpowiadali, że na 30 latach startów i udziale aż w pięciu olimpiadach zimowych. Także na tym, że gdy stawał do kolejnego skoku publiczność na stadionach  w ciszy oczekiwała na skok „Dziadka” i wiadomo było, że skoczy daleko i będzie w czołówce. Mawiał, że w powietrzu skoczek narciarski leci z dużą  szybkością, a przy tym musi wykazać się elegancją lotu i opanowaniem w prowadzeniu nart. Zdaniem Marusarza skoczek musi być przede wszystkim odważny, potem silny, dalej spokojny i obdarzony błyskawicznym refleksem. Inaczej mówiąc musi być prawdziwym chłopem”. A talent i stalowe nogi też się przydadzą. Dzięki nim przeskakał całe swoje życie i  po królewsku zapisał się w historii polskiego narciarstwa.
W roku 1955 jeden z najwybitniejszych skoczków w historii narciarstwa Norweg Birger Ruud, w jednym z wywiadów oświadczył, że spośród skoczków których zna, Polak Stanisław Marusarz stanowi fenomen zwycięstwa tężyzny fizycznej nad czasem – czterdzieści parę lat życia i ponad dwadzieścia lat na skoczniach świata i wciąż nie utracone miejsce w  światowej czołówce. Dodał, że nie zna podobnego faktu w historii światowego narciarstwa. I chyba rzeczywiście nie ma drugiego narciarza, który przez ponad 30 lat startował i potrafił pokonać o 20 lat  młodszych od siebie młodych skoczków. Stanisława Marusarza nazywano „tatrzańskim orłem”, „królem Krokwi”, „narciarzem 50 – lecia”, ale chyba najtrafniejsze jest określenie „król nart”. Bo jakże inaczej nazwać narciarza, który oddał w ciągu swej kariery około 10 tysięcy skoków narciarskich i, jak obliczono, przeleciał w powietrzu ponad 700 kilometrów. Gdy w fińskim Lahti nauczycielka zapytała dzieci o nazwisko najsłynniejszego Polaka, maluchy chórem odpowiedziały „Marusar”. O sympatii Birgera Ruuda do Marusarza niech świadczy jeszcze jeden fakt, że w sklepie sportowym braci Ruudów w Kongsbergu Norwegii, znajdowało się wiele zdjęć przedstawiających najlepszych skoczków z całego świata. Były tam także fotografie Stanisława i Andrzeja Marusarzów oraz Bronisława Czecha..
     Norwegowie piękny  tytuł „króla nart” nadają zwycięzcy narciarskiego maratonu, biegu na 50 kilometrów, najwszechstronniejszemu narciarzowi każdej olimpiady, ale także ludziom szczególnie zasłużonym dla narciarstwa i nart. Takim „królem nart”, albo „królem polskiego narciarstwa” był niewątpliwie Stanisław Marusarz. Lista jego sukcesów na śnieżnych arenach jest tak długa, że nie sposób wymienić wszystkie. Po zakończeniu pięknej kariery stał się bohaterem i wzorcem do naśladowania dla polskiej młodzieży.
  Urodził się 18 czerwca 1913 r. w Zakopanem w góralskiej  rodzinie, jako syn Heleny I Jana.  Związał się ze sportem od 10 roku życia. Wymieńmy najważniejsze sukcesy sportowe naszego bohatera: Stanisław Marusarz był pięciokrotnym uczestnikiem Zimowych Igrzysk  (jako zawodnik w 1932, 1936, 1948, 1952, a w 1956 r. otwierał olimpijski konkurs skoków). Sześciokrotnie w latach 1933 – 1939 uczestniczył w narciarskich mistrzostwach świata FIS, był wicemistrzem  świata w skokach narciarskich z Lahti (1938), rekordzistą świata z Planicy (1935) z wynikiem 95 i 97 m,  zwyciężał na zawodach narciarskich  w Anglii, Jugosławii, Czechosłowacji i w Niemczech. 21 razy stawał na najwyższym podium Mistrzostw Polski w skokach, zjeździe, kombinacji klasycznej i alpejskiej oraz w sztafetach biegowych 4 razy 10 km i 5 razy 10 km. Stanisław Marusarz był także zwycięzcą zawodów o Puchar Tatr, Laureatem Wielkiej Honorowej Nagrody Sportowej (1938), narciarzem 50 – lecia PZN. Uzyskał tytuł najlepszego  sportowca Polski w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” w roku 1938 (otrzymał 28 230 pkt.). Startował na nartach przez ponad 30 lat. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że nie ma w historii światowego narciarstwa zawodnika, któryby startował aż w pięciu Olimpiadach Zimowych. Gdyby nie wojna miałby ich Stanisław Marusarz aż siedem startów olimpijskich.  To tylko najważniejsze sukcesy – pewne jest, że Stanisław Marusarz za życia stał się legendą polskiego narciarstwa. Uznano jego zasługi i Wielka Krokiew, skocznia której  był wielokrotnym rekordzistą, nosi Jego  imię. To największa pamiątka po Nim. Skocznią o którą tak dbał, że była jego drugim domem...
Z góralskiego rodu…
W 1926 r. tuż przed zawodami w skokach na wybiegu Krokwi pojawił się mały, szczupły chłopak w stroju góralskim,  kożuszku i kapeluszu na głowie. Miał zaledwie 13 lat. Chciał jednak startować w zawodach i zmierzyć się z seniorami. Sędziowie z początku nie chcieli go dopuścić do skoków z racji młodego wieku, ale w końcu, po długich namowach -  ulegli. Góralczyk  wystartował i zajął trzecie  miejsce, za Bronkiem Czechem, który skoczył 44 metry  i Gąsienicą Sieczką. Po zakończeniu konkursu uśmiechnięty rozdawał po raz pierwszy w  życiu autografy, a w nagrodę otrzymał to, o czym marzył po nocach – prawdziwe narty skokowe. Niedługo później dostrzegli go działacze klubu SN PTT - Józef Oppenheim i Ignacy Bujak. Okiem znawców ocenili oni postępy  młodego  chłopczyka, poznali też rychło, że ma wielki  talent i zapisali  go do klubu. Zaczęła się kariera sportowa jednego z najlepszych polskich skoczków. O kim mowa? Tym góralczykiem był oczywiście Stanisław Marusarz – późniejszy wicemistrz świata w skokach z  Lahti i legenda skoków narciarskich. Nie był jedynym z rodziny Marusarzy, który  w tym okresie zaczynał swoją sportową karierę. Drugim był jego starszy  brat Jan, świetny biegacz  i kombinator  klasyczny oraz kuzyn „Andre” - Andrzej, doskonały w obydwu  tych konkurencjach. Oprócz  nich na nartach świetnie jeździły dziewczęta z rodziny  Marusarzów – Helena i Maria. Wszyscy oni reprezentowali barwy klubu SN PTT. Stąd w końcu lat  20. zaczęto w Zakopanem mówić o narciarskich „dynastiach” – Marusarzów, Czechów, Motyków, Szostaków, Sieczków. Zakopane zaczynało w  tym okresie żyć nowym życiem – sportem. Stał się on dla tej miejscowości,  jeszcze wtedy uroczej i niedużej wioski, ważną siłą napędową do jej rozwoju. Marusarz rychło stał się chlubą tej miejscowości.
Pierwszy skok…
Pierwszy skok decyduje o tym, że młodziutki wtedy Staszek chciał skakać. Coś ciągle ciągnęło go na skocznię. Marusarz oddał skok w wieku kilkunastu lat. Największą skocznią w Zakopanem była wtedy Jaworzynka, którą projektował narciarz i działacz klubu SN PTT, Aleksander Schiele. Tak wspomina Stanisław Marusarz swój pierwszy skok na tej skoczni.

Po skończeniu zawodów Jaworzynka opustoszała. Zostaliśmy sami z kolegami. Niewiele się zastanawiając powziąłem decyzję – spróbuję sił  na skoczni jaworzyńskiej! Narty miałem z sobą. Zacząłem się drapać na rozbieg, który był zbudowany z drzewa na znacznej wysokości. Przypomniały mi się przestrogi ojca, a przed oczami  stanęły wszystkie chyba kaleki, jakie widziałem w życiu,. Wahałem się przez dłuższą chwilę, czy w ogóle skakać. Ale oto doszedł mnie śmiech i drwinki kolegów. Moje postanowienie dojrzało. Na złość kolegom wdrapałem się o dwa metry wyżej i bez namysłu ruszyłem w nieznaną przepaść. Na szczęście moje krótkie i niesmarowane deski  słabo mnie niosły. Traciłem szybkość. Narty rozjeżdżały się na boki, gdyż rowki były krzywo żłobione. Skulony więcej ze strachu niż z potrzeby „stylu” zbliżałem się nieuchronnie do progu. Rany Boskie ! Próg  !!! Wyprężyłem instynktownie ciało i rzuciłem się do przodu niczym w paszczę niedźwiedzia. Pierwsze wrażenie ? Zachłysnąłem się silnym pędem powietrza, zimnego powietrza. Zdawało mi  się, że zleciałem z turni wprost do stawu z lodowatą wodą. Pode mną rozwarła się przepaść stokroć większa, niż mogłem przypuszczać. Strach zabił całą emocję skoku. Nad zeskokiem szarpnąłem nerwowo ciałem. Efekt był taki, że wylądowałem na głowę. Mimo nieprawidłowego lądowania, poczuwszy „grunt pod głową” doznałem uczucia ulgi. Fikając koziołki zsuwałem się po zeskoku w dół. Wykonywałem przy tym rozpaczliwe ruchy starając się zachować prostą linię spadku, aby, znalazłszy się na przechodzącym w poprzek zeskoku mostku, nie stoczyć się do strumyka, co mi się zresztą szczęśliwie udało. Zatrzymałem się u podnóża skoczni przy akompaniamencie głośnych drwin kolegów. Słabe tempo na rozbiegu spowodowało, że mimo wysokiego progu skoczyłem niewiele ponad 10 metrów. Tak wyglądał mój chrzest na zawodniczej skoczni. Nie przejmując się tym niefortunnym początkiem postanowiłem przychodzić częściej na Jaworzynkę.

   Taki był pierwszy skok małego „góralczyka”, jak sam nazywał siebie Marusarz. Skok, który zmienił jego życie. Chciał skakać, nigdy skoczni się nie bał, był odważny, przy tym ambitny i pracowity. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaczęły się sukcesy, chociaż sędziowie nie chcieli dopuścić młodego, bo zaledwie 14 – letniego Marusarza do skoku na Wielkiej Krokwi. Ten pierwszy skok na Krokwi oddał 6 lutego 1927 roku. Przebojem wdarł się do koalicji zakopiańskich skoczków. Marusarz zaczynał się liczyć, obok skoczków ze „starej gwardii” takich jak Rozmus, Czech, Sieczka czy Mückenbrunn.
Cztery olimpiady Stanisława Marusarza
   Jeśli chodzi o starty  olimpijskie to w historii polskiego narciarstwa jest absolutnym rekordzistą. Czterokrotnie reprezentował nasze barwy na Zimowych Igrzyskach. Rekord „Dziadka” wyrównał tylko jeden narciarz z Polski – biegacz narciarski i świetny biathlonista – Józef Gąsienica-Sobczak z Kościelisk. Pierwszym startem olimpijskim był wyjazd za ocean do Lake Placid, w roku 1932. Mimo kiepskich warunków odbył się konkurs skoków. Na lądującego skoczka czekały różne niespodzianki, bowiem rozmiękł zeskok, tworząc na samym dole skoczni spore jeziorko o głębokości około 30 centymetrów. Lądujący skoczek musiał ostro hamować, aby nie wpaść w tę wodno – lodową pułapkę. Czasami skoczkowie przejeżdżali przez zeskok i wpadali w słomę, ku uciesze ryczących ze śmiechu Amerykanów. Stanisław Marusarz  zaliczył małą kąpiel, raz lądował w słomie i ostatecznie zajął 17 miejsce. W cztery lata później był  już piąty na skoczni w Garmisch-Partenkirchen . Po zakończeniu II wojny światowej startował jeszcze w Saint Moritz (1948) i Oslo (1952). Dwa razy  zajął 27 miejsce i dwa razy niósł biało-czerwoną  podczas ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk olimpijskich. On,  dawny mistrz, któremu  wojna  zabrała być może najlepsze lata sportowej kariery, kurier  tatrzański, który  wymknął się hitlerowskim oprawcom, dumnie trzymał łopoczącą na  wietrze biało-czerwoną.  Był symbolem powrotu  polskiej młodzieży do światowego  sportu. On ją po wojnie wprowadził w świat narciarskich startów, będąc wzorem dla Dziedziców, Kwapieni, Ciaptaków, Bachledów i innych. To było chyba ważniejsze nawet niż same wyniki sportowe, jakie w tym okresie osiągaliśmy.
Po raz  piąty przypiął orzełka otrzymując nominację olimpijską do Cortiny d Ampezzo (1956). Tam jednak nie wystartował jako zawodnik, lecz otwierał  konkurs  olimpijski na  skoczni „Italia”. Karierę sportową zakończył w 1957 r. Był jeszcze czwarty na Mistrzostwach Polski. Potrafił wygrać z prawie o 20 lat młodszymi od  siebie skoczkami.
Po raz pierwszy wystartował w 1932 r. w Lake Placid. Następny start olimpijski Stanisława Marusarza i kolejny pojedynek ze Skandynawami miał miejsce na IV Zimowych Igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen (1936), na kolejny pojedynek ze Skandynawami. IV Olimpiada Zimowa została rozegrana w Garmisch-Partenkirchen, w dniach od 6 do 16 lutego 1936 r. Na Olimpiadę pojechali: Bronisław Czech, Michał Górski, Stanisław Karpiel, Andrzej Marusarz, Stanisław Marusarz, Karol Zając i zjazdowiec Fedor Weinschenk oraz Marian Woyna-Orlewicz . Kierownikiem drużyny olimpijskiej był dr Aleksander Boniecki, a jego zastępcą inż. Kazimierz Schiele. Przygotowaniami przedolimpijskimi zajął się PKOL. Dla właściwego przygotowania technicznego i kondycyjnego sprowadzono do Polski trenera norweskiego Haralda Sandwicza. Niestety brak śniegu spowodował, że przygotowania i obóz przedolimpijski przeniesiono do Doliny Pięciu Stawów Polskich, wysoko w górach. Tam prowadzono szkolenie skoczków na terenowej skoczni pod Miedzianem. Dla zawodników zakupiono kilkadziesiąt par najlepszych nart norweskich. Prowadzono akcję dożywiania zawodników, objętych cyklem przygotowawczym do ZIO
Sztandarowym polskich narciarzy podczas ceremonii otwarcia Igrzysk był Bronisław Czech. Na zawody Stanisław Marusarz pojechał z silnie przeziębioną grypą i w pociągu do Niemiec miał wysoką gorączkę. Prasa sportowa pisała: „Z Garmisch donoszą nam, że najlepszy narciarz Polski, Stanisław Marusarz, zachorował ciężko na grypę. W piątek (tj. 31 stycznia) po południu temperatura wynosiła 39 stopni. Marusarz znajduje się pod opieką dwóch lekarzy” . Marusarz wspominał później, że miał wielkiego pecha, żeby zachorować właśnie tuż przed tak ważnymi dla niego zawodami. Wezwany lekarz z wioski olimpijskiej zaaplikował mu sporą dawkę zastrzyków i powiedział na odchodnym:
– Ale o starcie niech pan nawet nie marzy. Nie docenił góralskiego charakteru Stanisława Marusarza, który po  tygodniu rozpoczął spacery, a po kilku dniach poszedł na skocznię. Oddał dwa skoki, obydwa nie ustane. Z przerażeniem myślał, że nie potrafi ustać żadnego skoku. A miał szanse na medal. Obok niego w Ga-Pa pojawili się najlepsi skoczkowie świata: Birger Ruud, daleko skaczący Szwed Eriksson, bracia Reidar i Alf Andersenowie, Olaf Hoffsbaken, Oddbjörn Hagen i wielu innych. Wielkim marzeniem Stanisława Marusarza było zwycięstwo w otwartym konkursie skoków. Podczas tych zawodów po raz pierwszy w życiu skakał na oświetlonej skoczni w nocy. We wspomnieniach spisanych po latach stwierdził, że wtedy w Ga-Pa widział najpiękniejszy śnieg w swoim życiu, roziskrzony blaskiem świecących się nocą reflektorów. Po otwarciu olimpiady wziął udział w biegu złożonym (kombinacja norweska). Wspomina swój start z rozgoryczeniem, bo gdyby nie choroba, z pewnością wynik byłby dużo lepszy:

Nazajutrz startowałem w biegu na 18 kilometrów (startowało 115 zawodników z 23 państw).  Do trzynastego czułem się nadspodziewanie dobrze, gdybym wytrzymał tempo, zająłbym niewątpliwie jedno z czołowych miejsc. Niestety, choroba zrobiła swoje. Nagle zasłabłem przy podejściu i ostatnie pięć kilometrów przebyłem resztkami sił zajmując w rezultacie osiemnaste miejsce. Z Polaków najlepiej wypadł Górski. Czech i Orlewicz zajęli dalsze miejsca. W konkursie skoków do kombinacji, w którym wzięło udział około siedemdziesięciu zawodników, zwyciężył doskonały Fin Valonen. Ja zająłem trzecie miejsce, zostawiając za sobą czołowych zawodników, austriackich i szwajcarskich. Był to wielki sukces. Gdyby nie osłabienie pochorobowe, prawdopodobnie rozstrzygnąłbym konkurs na swoją korzyść. W kombinacji norweskiej uplasowałem się ostatecznie na siódmym miejscu, co było świetną lokatą. Zwyciężył Norweg Hagen . Wszystkie trzy medale zdobyli Norwegowie. Stanisław Marusarz zajął w kombinacji siódme miejsce ex aequo z fińskim zawodnikiem Muramą z notą 393. 3 punktu.

Wyniki biegu złożonego (kombinacja norweska) podczas IV Zimowych Igrzysk w Garmisch-Partenkirchen (1936)


Nazwisko zawodnika i miejsce w biegu złożonym Pochodzenie-kraj Punktacja za bieg Punktacja za skok
1. Hagen Norwegia 240. 0 pkt 190. 3 pkt
2. Hoffsbaken Norwegia 227. 8 pkt 192.0 pkt
3. Brodahl Norwegia 225. 5 pkt 182. 6 pkt
4. Valonen Finlandia 178. 6 pkt 226. 6 pkt
5. Simunek Czechosłowacja 219. 0 pkt 175. 3 pkt
6. Oesterkloeft Norwegia 205. 1 pkt 188. 7 pkt
7 a. Stanisław Marusarz POLSKA 184. 4 pkt 208. 9 pkt
7 b. Murama Finlandia 187. 5 pkt 205. 8 pkt



Każda Olimpiada Zimowa miała swoja specyficzną atmosferę. Tak opisuje Zimowe Igrzyska w Ga-Pa zawodnik SN „Wisły” Marian Woyna-Orlewicz:

Program imprez narciarskich w Garmisch-Partenkirchen był nieduży. Konkurencje klasyczne były rozgrywane tylko dla mężczyzn, a to biegi na 18, 50 km i sztafeta 3 razy 10 km, dwa konkursy skoków (na mniejszej skoczni tylko do kombinacji norweskiej i otwarty konkurs skoków na dużej olimpijskiej skoczni). Konkurencje zjazdowe były przeprowadzane oddzielnie dla kobiet i mężczyzn, a to bieg zjazdowy i slalom. To był mój kolejny ważny wyjazd na międzynarodowe zawody narciarskie. Wszystkiego startowała nas tam nieduża grupka. Wtedy w sztafecie reprezentacyjnej Polski to najwyżej był jeden biegacz specjalista – Stanisław Karpiel, reszta kombinatorzy! Sztafeta startowała w składzie: Bronek Czech, Stanisław Karpiel, Michał Górski, Marian Orlewicz – bo wtedy narciarstwo było wszechstronne. Teraz w sztafecie ze względu na specjalizację startują tylko specjaliści. Staszek Marusarz startował w kombinacji w Ga-Pa. Ja też startowałem w kombinacji. Dwóch było polskich zjazdowców, ale oni się nie liczyli w ogóle. Marusarz był wtedy najlepszy z Polaków i w otwartym konkursie skoków był piąty. Myśmy nie wyjeżdżaliśmy wtedy na śnieg za granicę, tylko przygotowywaliśmy się na Olimpiadę  w kraju. Za to trenowaliśmy na tzw. pierwszym śniegu w Pięciu Stawach, zrobiliśmy sobie tam terenową skocznię, a biegaliśmy po Stawie. Skocznia była pod Miedzianym. Tam skakaliśmy ponad 40 metrów. Wiatr nawiał, pamiętam, tyle śniegu, że musieliśmy go odrzucać.
Każde Igrzyska Zimowe mają swój charakter. W Ga-Pa Olimpiada była ustawiona politycznie – miała pokazać, że Niemcy wcale nie zbroją się, tylko robią Olimpiadę dla pokoju. Było pełno wzniosłych haseł – to było oczywiście „mydlenie oczu”. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to było wspaniale. Olimpijczyk był obywatelem pierwszej klasy na Olimpiadzie. Na przykład chodziliśmy po ulicach z emblematem olimpijskim na piersi, jak chcieliśmy przejść na drugą stronę jezdni, a ruch w mieście był ogromny, to policjant zatrzymywał ruch: – Proszę bardzo ! Olimpijczycy mają pierwszeństwo! Wszystko grało i było zapięte na ostatni guzik. Olimpiada w St. Moritz była już zupełnie inna – rządził na niej pieniądz. W Ga-Pa był ogromny entuzjazm dla hitlerowców. Wyobraź sobie, że był wielki konkurs skoków i skończył się i  nikt się nie ruszył, wszyscy czekają. Czekają na führera! A przy drodze, którą miał jechać führer, szpaler z jednej i drugiej strony. Wszyscy stoją żeby zobaczyć „Wodza”. W tłumie ogromny  ryk, kobiety, mężczyźni wołali: Heil, Heil! Ogromny fanatyzm – jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. I ludzie biegną  za tym samochodem. Z nami był major Kępski, w mundurze polskiego oficera, i jego też nie chcieli przepuścić, bo führer jedzie! My staliśmy, a chcieliśmy iść na obiad, bo byliśmy po skokach. Jeden z tych oficerów niemieckich zobaczył Kępskiego i powiedział, że natychmiast, jak przejedzie samochód to zostaniemy przepuszczeni. Kępski nam mówi, a Niemiec słyszy:  – Trzeba poczekać na tego drania, jak zeżre obiad! Ja mu mówię: – Panie majorze a co by było gdyby ten Niemiec rozumiał po polsku !?... .
Byliśmy stuprocentowymi amatorami...

   W Garmisch mogli startować tylko amatorzy – żaden z instruktorów narciarskich nie brał udziału w tych zawodach. To dotyczyło oczywiście zjazdowców. I wszyscy najlepsi zjazdowcy  nie brali udziału w Olimpiadzie. Nie startowali najlepsi Austriacy i Szwajcarzy. Dlatego w tydzień po Olimpiadzie zrobiono konkurencyjne mistrzostwa świata FIS w Innsbrucku. Taka migawka z Garmisch, musiałem kupić paski do wiązań. Patrzę, a w sklepie sprzedaje Birger Ruud, ten doskonały, fenomenalny skoczek – przez 16 lat w takiej fenomenalnej formie. On wygrał w Garmisch prawie wszystko, a potem w St. Moritz w 1948 był w czołówce. Startował w kombinacji, w biegu zjazdowym i skokach. Birger Ruud startował w Ga-Pa w czerwonej czapeczce ze znakiem „K” – ponieważ pochodził z Kongsberg w Norwegii.  Birger startował w biegu zjazdowym. Trasa biegu zjazdowego była tak prowadzona, że w środkowej partii był „padak”, przed którym wszyscy uczestnicy zjazdu zmniejszali prędkość. Birger jako świetny skoczek zaryzykował pełną prędkość, ustał skok z „padaka” i to dało mu zwycięstwo. Jeśli chodzi o skoki, to Birger był zawodnikiem, który wprowadził nowy styl lotu, bez okrężnych ruchów ramion („lot jaskółki”). Najpiękniejszy był otwarty konkurs skoków na skoczni olimpijskiej .


Miejsce zawodnika I seria II seria Nota
1. Ruud Norwegia 75 m 74,5 m  nota 232,0 pkt
2. Eriksson Szwecja 76m 76 m nota 230,5 pkt
3.Andersen Norwegia 74 m 75 m nota 228,9 pkt
4.Wahlberg Norwegia 73,5 m  72 m nota 227,0 pkt
5. Marusarz Polska 73 m 75,5 m nota 221,6 pkt
6. Valonen Finlandia 73,5 m 67 m nota 219,4 pkt[1]




Marusarz postanowił w tym konkursie zaryzykował i startować z wysoką gorączką. Jako ciekawostkę dotyczącą jego kariery warto przypomnieć fakt, że Stanisław Marusarz jako bardzo przystojny mężczyzna i znakomity sportowiec był obiektem zainteresowania wielu kobiet. Jak sam wspomina, było wiele kandydatek na „panią Marusarzową”. Jedna z wielbicielek wysłała telegram do Garmisch-Partenkirchen. Oto jego treść: „Telegram numer 126 z Warszawy. Do Stanisława Marusarza, hotel Birkenhof, Garmisch Partenkirchen. Startuj spokojnie, jestem zawsze przy Tobie, kolegom pozdrowienia – Michalska. Telegram tej treści dotarł do Stanisława Marusarza przed konkursem skoków o godzinie 16.
Rok 1936 i rekordowy pod względem liczebności, 130 tysięcy widzów!, konkurs skoków na skoczni olimpijskiej zapowiadał się wspaniale. Przed konkursem St. Marusarz spotkał swego najgroźniejszego rywala, ale też i dość bliskiego przyjaciela, Birgera Ruuda. Ten życzył mu powodzenia i ruszył na próg olimpijskiej skoczni. Marusarz nawiązał wtedy równorzędną walkę z najlepszymi skoczkami Skandynawii: Ruudem, Erikssonem, Andersenem i innymi. Oddał dwa dobre skoki, 73 m i 75,5 m , które dały mu ostatecznie piąte miejsce na Olimpiadzie! Był to pierwsze punkty olimpijskie zdobyte przez Polaka na Zimowych Igrzyskach. Następne zdobył Franciszek Gąsienica-Groń w 1956 r., czyli w dwadzieścia lat później. Prasa sportowa świata wysoko oceniła sportowe umiejętności „Marusara”, jak pisano o nim w gazetach. Można przypuszczać, że gdyby startował w konkursie skoków w pełni sił, mógłby zdobyć dla Polski pierwszy medal na Zimowych Igrzyskach. Mimo to siódme miejsce w kombinacji i piąte w otwartym konkursie skoków były najlepszymi wynikami osiągniętymi przez polskiego zawodnika podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich.
Popisem Marusarza były Mistrzostwa Polski w roku 1936, rozegrane w Zakopanem. To, co bohater tego tekstu pokazał na owych zawodach warto przypomnieć, by zobrazować jak wielka była wszechstronność tego zawodnika, jego niebywała, nie boję się tego określenia nadnaturalna sprawność. Zdobywał przecież medale w konkurencjach alpejskich, skokach, kombinacji, a w biegach mieścił się w 10. najlepszych. To najlepsze świadectwo fenomenu jakim był w historii polskiego narciarstwa Stanisław Marusarz. Zdobył w nich dwa złote, srebrny i brązowy medal! Zwyciężył w najważniejsze konkurencji – kombinacji norweskiej (za którą przyznawano tytuł mistrza Polski)   i konkursie skoków . Tak samo świetnie zaprezentował się w konkurencjach alpejskich: 2 w zjeździe  W biegu na 15 km do konkurencji złożonej (kombinacja norweska) i otwartej zajął 6. miejsce. Takich popisowych zawodów w karierze Stanisława Marusarza było o wiele więcej. Mistrzostwa Polski w skokach zdobywał przez kilka lat z rzędu. Po sukcesie w 1936 r. powtórzył go rok później .

Lahti 1938
Jednym z najbardziej udanych startów Stanisława Marusarza był udział w mistrzostwach świata w Lahti w roku 1938. Zawody rozegrano w dniu 27 lutego w niedzielę . Stanisław Marusarz wywalczył tam tytuł wicemistrza świata w skokach, co było, jak się okazało, najlepszym wynikiem w historii polskiego narciarstwa w okresie międzywojennym. Do zawodów przygotowywał się we Lwowie, gdzie pracował w sklepie sportowym Scott i Pawłowski.  Pojechał do Lwowa także ze względów sercowych, bowiem stamtąd pochodziła Jego przyszła żona, Irena z Jeziorskich. Tuż przed zawodami przyjechał do Zakopanego i od razu wygrał eliminacje do mistrzostw świata. Był znakomicie przygotowany do zawodów fizycznie i psychicznie. Polska ekipa poleciała do Finlandii samolotem; w zbiorach rodzinnych zachowało się piękne zdjęcie Stanisława Marusarza w „pilotce” przed samolotem, którym poleciał ze swoimi kolegami do Lahti. Pojechało tylko pięciu narciarzy, a ich kapitanem sportowym był dr Henryk Szatkowski. Stanisław Marusarz szybko rozpoczął treningi na skoczni. Ta  skocznia mu „leżała” i osiągał długie skoki już na treningach. Rozpoczął się otwarty konkurs skoków o mistrzostwo świata. Jego rywale byli bardzo groźni: w Lahti było przynajmniej 7-8 zawodników, którzy toczyli walkę o złoty medal Mistrzostw Świata FIS. Oprócz Marusarza znakomicie prezentował się zwłaszcza fenomenalny młody 19-letni skoczek Asbjörn Ruud (brat Birgera i Sigmunda Ruudów) i jego kolega z reprezentacji Norwegii – Hilmar Myhra. Wszyscy oni skakali stylowo i daleko. Oprócz nich znakomity Fin Valonen, wieloletni rywal Stanisława Marusarza. Oprócz Norwegów groźni byli Szwedzi, a zwłaszcza daleko skaczący Sven Eriksson. Ale tym razem nasz skoczek miał szczęście. Był w pełni sił, gotów do walki na skoczni w Lahti.


Nazwisko i imię zawodnika Kraj Skoki Nota za skok (1 sędzia) Nota za skok (2 sędzia) Nota za skok Nota ogólna
(3 sędzia)
1. Ruud Asbjörn Norwegia 63,5 m i 64 m 76,3 pkt 74,8 pkt 75,3 pkt 226,4 pkt
2. Marusarz Stanisław POLSKA 66 m i 67 m 75,7 pkt 75,2 pkt 75,2 pkt 226,1 pkt
3. Myhra Hilmar Norwegia 66 m i 64,5 m 225,0 pkt[1]



Oto jak Stanisław Marusarz po latach wspominał konkurs skoków w Lahti, który był jego życiowym sukcesem:

LAHTI – niewielkie, schludnie zabudowane miasteczko w sąsiedztwie wielkich zakładów elektrycznych, przywitało nas wielojęzycznym gwarem. Przebywały tu już od dawna liczne reprezentacje. Prowadziliśmy trening w nerwowym pośpiechu... Mnie oczywiście najbardziej interesowała skocznia. Była ona zbudowana z rusztowań o płaskim progu – w odróżnieniu od zjazdowego i loopingowego – niesłychanie  „powietrzna” w konstrukcji, aczkolwiek łatwa. Punkt krytyczny skoczni wynosił pięćdziesiąt osiem metrów, rekord zaś sześćdziesiąt trzy metry. Oddałem dwa próbne skoki w granicach rekordu skoczni. Podobną odległość uzyskiwali tylko czołowi  skoczkowie –  Eriksson, Valonen, Bradl, Kaufmann i dwudziestoletni Asbjörn Ruud, najmłodszy z braci Ruudów – nowy as skandynawski. Skoczkowie ci znali moje wyniki z wielu zawodów międzynarodowych i w rozmowach dawali wysokie szanse. Skoki do kombinacji wcale tego nie potwierdziły .

W skokach do kombinacji klasycznej Stanisław Marusarz w pierwszym skoku osiągnął  wysoką lokatę, niestety, upadek w drugiej serii pogrzebał szansę na dobre miejsce. Także w biegu na 18 km do kombinacji Marusarz uplasował się na dalekiej pozycji i po zsumowaniu punktacji za skok i bieg zajął w kombinacji 21 miejsce. Dlatego poszedł ze skokówkami na lahtijską skocznię „Salpausselka” z mocnym postanowieniem zwycięstwa.

 – Stanisław Marusar, Puola
  Ruszyłem z impetem w dół zeskoku. Od razu pierwszym skokiem – sześćdziesiąt sześć metrów  – pobiłem rekord skoczni. Ruud skoczył  „tylko” sześćdziesiąt trzy i pół metra. Ludzie na trybunach szaleli. Z radości  rzucano w górę kapelusze. Rozentuzjazmowani widzowie wynieśli mnie na rękach z wybiegu podrzucając i oddając sobie z rak do rąk. Doprawdy nie podejrzewałem Finów o taki temperament. Potem musiałem rozdać kilkadziesiąt autografów i pozować do licznych zdjęć. Unoszono mnie coraz dalej, tymczasem lada chwila miała się zacząć druga seria skoków. Zanosiło się na to, że nie zdążę na rozbieg. Wreszcie stanąłem na nogach, z trudem przedarłem się przez tłum w kierunku schodków, prowadzących na skocznię. Po drodze dowiedziałem się, że w pierwszej kolejce Myhrra skaczący po mnie wyrównał skok, a w drugiej faworyt konkursu Asbjörn Ruud skoczył sześćdziesiąt cztery metry. Dosłownie w ostatnim momencie  stanąłem na wieży rozbiegowej ciężko sapiąc. Czy zdołam „przeskoczyć”  rywali? Może ten skok zadecyduje o sukcesie?. Trzeba chwilę odpocząć. Tymczasem chorągiewka startera opadła w dół. Wciąż sapiąc nie ruszałem się z miejsca. Jeszcze kilka sekund wytchnienia. Sędzia startowy zauważywszy, że zmęczyłem się szybkim podchodzeniem, porozumiał się telefonicznie z trybuną sędziowską. Sędziowie pozwolili mi odpocząć, ale nie pozwoliła publiczność... Z  większym jeszcze niż poprzednio impetem ruszyłem w dół, podniecony dopingiem publiczności i dużymi szansami na odniesienie zwycięstwa. Przysiadłem jak tylko można było najniżej, aby nabrać szybkości. Na progu odbiłem się lekko, pracując rękami do punktu kulminacyjnego. Potem w nieruchomym locie przygotowywałem się do lądowania uprzytamniając sobie, że w miejscu, w którym będę lądował – a zorientowałem się, że mam długi skok – na skutek przekroczenia punktu krytycznego skoczni zeskok  jest już niemal zupełnie płaski i trzeba mieć naprawdę stalowe nogi, aby ustać. Przy dużych odległościach na tego typu skoczni napór na nogi jest tak ogromny, jakby skoczek dźwigał na plecach stukilogramowy ciężar. Udało mi się pewnie wylądować, niemniej impet uderzenia okazał się tak wielki, że na skutek ogromnego napięcia mięśni poczułem w nogach coś w rodzaju dreszczy i przejmującego kłucia, ot, jakby mnie ktoś od stóp do bioder chłostał drucianą szczotką. Zakończyłem skok ostrą krystianią .

Po lądowaniu i zakończeniu skoku Stanisław Marusarz, pewien zwycięstwa, oczekiwał na wynik, tymczasem sędziowie zaczęli toczyć ostre spory o długość jego skoku. Fin „dawał’ 67,5 metra, a sędzia norweski chciał mu „urwać” pół metra – ogłoszono ostatecznie, że Marusarz oddał skok na 67 metrów. Wobec przewagi w długości obydwu konkursowych skoków nad Ruudem (przewaga ta wynosiła aż 5,5 m) Marusarz był pewien zwycięstwa i przy rozdawaniu nagród spokojnie czekał na werdykt i przyznanie mu tytułu mistrza świata w skokach. Stało się jednak inaczej, bowiem sędziowie orzekli, że mistrzem świata jest Asbjörn Ruud. Norweg otrzymał dużo wyższe noty za styl niż Polak, gdyby Marusarz skoczył o pół metra, może metr dalej, to on byłby mistrzem świata. Mimo wszystko Marusarz poczuł, że go skrzywdzono. Wywołano go do odebrania nagrody i tytułu wicemistrza świata w skokach.
Po przyjęciu pucharu za drugie miejsce w otwartym konkursie skoków i za wicemistrzostwo świata na sali zerwała się burza długo nie milknących oklasków. Serdeczna obiektywność przejęła mnie do głębi. Ze wzruszenia o mało się nie popłakałem. Stałem przez dłuższą chwilę przed stołem, jakbym wrósł w ziemię, kłaniając się na wszystkie strony. Już chciałem wracać na swoje miejsce, gdy znowu mnie poproszono do stołu. Otrzymałem jeszcze jedną nagrodę – za najdłuższy skok dnia .

Asbjörn Ruud, jak wspomina Marusarz, zachował się po rycersku i chciał oddać Polakowi puchar za mistrzostwo świata. Ale Stanisław Marusarz przyjąć go nie mógł, więc pooglądał puchar i oddał Ruudowi. Otrzymał za to nagrodę za najpiękniejszy skok dnia i  dodatkowo za dwa rekordy, które ustanowił na skoczni w Lahti. Otrzymał także trzeci puchar i dywanik z reniferami.
Tradycją Finlandii jest sauna. We wspomnieniach Stanisława Marusarza z Lahti warto przypomnieć zabawną sytuację, która spotkała naszego zawodnika... w saunie:

Otóż wybraliśmy się we dwójkę do łaźni. W dużej nowoczesnej „bani” było kilka boksów o stopniowanej temperaturze wody – od zupełnie zimnej do gorącej. Kolega, góral rodem z Zakopanego, widocznie mało zahartowany, umoczywszy nogi w basenie z lodowatą wodą momentalnie je wyciągnął, trzęsąc się z zimna. Zaklinał się właśnie na wszystkie świętości, że nigdy by się nie odważył kąpać w tak zimnej wodzie, gdy nagle jakby spod ziemi wyrosła przed nami wysoka, tęga niewiasta w wieku około czterdziestu lat, ubrana tylko w gumowy fartuch. Na jej widok mój towarzysz momentalnie dał nura w lodowatą głębię. Nie zdążył biedak już pobiec do cieplejszego basenu. Ponieważ znałem  zwyczaje skandynawskie, obecność kobiety w łaźni męskiej bynajmniej mnie nie zaskoczyła. Ubawiony, czekałem na dalszy bieg wypadków. Po chwili kolega wynurzył ostrożnie głowę i szczękając z zimna zębami jął wymyślać kobiecie.
– Cego tu sukos beskurcyjo! Idze stela babo!
Niestety gwara góralska była tak mało podobna do fińskiego, że niewiasta nic nie rozumiejąc, bezradnie rozłożyła ręce. Na widok wymyślającego coraz głośniej delikwenta Finka zawróciła na pięcie i zniknęła za białym przepierzeniem. Ledwo mój towarzysz zdołał ogrzać się jako tako pod ciepłym tuszem, niewiasta wróciła z powrotem i ku jego przerażeniu wyciągnęła go energicznie spod prysznica, po czym gestem nie znoszącym sprzeciwu chwyciła kolegę za „kołnierz” i poprowadziła w kierunku przepierzenia, wymachując biletem. Okazało się, że wykupiliśmy bilety także na masaż. Po chwili towarzysz niedoli leżał już na marmurowym blacie stołu, wydając ciche jęki, w miarę jak energiczna masażystka rozprowadzała ostrą szczotką mydło po jego ciele. Za kilka minut miałem podzielić jego los .

 W Lahti Stanisław Marusarz osiągnął swój największy sukces – zdobył tytuł wicemistrza świata w skokach narciarskich. Nazywano go także „moralnym mistrzem świata”, bowiem według wielu działaczy i zawodników z Finlandii i Norwegii to jemu, a nie Ruudowi należał się tytuł mistrzowski. Postanowił „odegrać” się na Norwegach u siebie, na Wielkiej Krokwi, podczas Narciarskich Mistrzostw Świata FIS, które w 1939 r. FIS postanowił rozegrać w Zakopanem. Jednocześnie po powrocie do Zakopanego otrzymał nową posadę, dzierżawcy schroniska SN PTT na Hali Pysznej.
Podeszwa...
W jego karierze zdarzały się też momenty komiczne, związane ze skokami i.. butami. Tak było podczas zawodów FIS w Chamonix (1947).

W przeddzień zawodów, w czasie treningu, oderwała mi się podeszwa od pięty do połowy stopy. Tymczasem buty kolegów nie pasowały na moją nogę. Z braku franków o kupnie nowych butów nie było mowy. Nie pozostawało nic innego, jak szukać ratunku u szewca. Z trudem porozumiewałem się z Francuzem częściowo na migi, częściowo po niemiecku, prosząc o zreperowanie buta najpóźniej na drugi dzień rano. Nazajutrz o godzinie wpół do dziesiątej wpadłem jak bomba do szewca i ku mojemu przerażeniu stwierdziłem, że but leżał nietknięty. Konkurs rozpoczynał się o 11. Byłem zrozpaczony. A więc podróż do Chamonix pójdzie na marne. Nie mogę do tego dopuścić ! Porwałem but i jak szalony pobiegłem do hotelu. Pożyczyłem u portiera młotek i obcęgi. Gwoździ niestety nie było. Opadły mi ręce. Wściekły rzuciłem się na łóżko. Wtedy właśnie dokonałem niespodziewanego „odkrycia”. Pozdejmowawszy ze ścian we wszystkich pokojach naszej ekipy obrazki i fotosy zebrałem sporo gwoździ różnego kalibru. Wbijałem je zamaszyście w zewnętrzne obszycie buta, zaginając na spodzie podeszwy. Koledzy popędzali mnie, gdyż za niecałe trzy kwadranse rozpoczynał się konkurs skoków. Samochód, który miał nas odwieźć pod skocznię, już czekał. Po skończonej robocie, włożyłem but, który swoim wyglądem przypominał raczej  but do wspinaczki wysokogórskiej, a gwoździe wbijały się w stopę. Nie myślałem o tym. Grunt, że podeszwa jako tako się trzymała. Na skocznię przyjechaliśmy w ostatniej niemal chwili..

„Dziadek” polskiego narciarstwa
Odkąd pamiętam, mówiono o nim nie Stanisław Marusarz, ale „Dziadek”. Zawsze byłem ciekaw skąd wzięło się to określenie ? Wyjaśnienie jest następujące:

Zdarzenie miało miejsce w Bańskiej Bystrzycy w 1947 roku. Zgłodniałym kolegom (bo wyżywienie nie było odpowiednio obfite) przyniósł Marusarz do hotelu świeże chleby. Rozdał je właśnie, zapominając o leżącym w łóżku, kontuzjowanym Janie Gąsienicy – Ciaptaku. Zwabiony zapachem chleba zwlókł się Jasiek z łóżka i z ogromnym żalem powiedział: „Dziadku, a o mnieście zabocyli „!. Sytuacja była na tyle komiczna, że utrwaliła się w pamięci obecnych, utrwaliło się także miano: „DZIADEK”, które ma wyrażać – jak zapewnia Jan Ciaptak – nie tyle określenie wieku,  co według tradycji góralskiej szacunek .

„Dziadek” często spotykał się z młodzieżą opowiadając jej o narciarskich startach i czasach okupacji. Stawał się coraz bardziej osobą publiczną. Udzielał setek wywiadów do gazet, telewizji. Marusarz oprowadzał także na nartach po Tatrach prezydenta Finlandii Urho Kekkonena, gdy ten przyjechał do Zakopanego. Od prezydenta otrzymał piękną wiśniową wiatrówkę i zielone biegówki „Karhu”.
Marusarz i Jego Krokiew...
Wielka Krokiew, skocznia wzniesiona w 1925 r. nakładem i pracą klubu SN PTT, była widownią wielkich sukcesów Stanisława Marusarza. Skocznia ta stanowiła osobny, niezwykle piękny rozdział w sportowej karierze Marusarza.  Stanisław Marusarz był jej  wielokrotnym rekordzistą i gdy tracił rekord, gdy ktoś z młodszych skoczków mu go wyrwał, to walczył znowu o pierwszeństwo. W 1955 r. rekord Krokwi ustanowił Antoni Wieczorek skokiem na 86, 5 metra. Stanisław Marusarz wyzwał swojego kolegę-skoczka na otwarty pojedynek. Marusarz był już bardzo zmęczony, gdyż miał za sobą trzy skoki, w tym jeden z ciężkim upadkiem. Mimo to pomaszerował z nartami na Krokiew. Marusarz miał wtedy 42 lata ! Rozpoczął się pojedynek między dwoma znakomitymi skoczkami- Marusarz skoczył w trzech seriach: 89, 90 i 92, 5 metra, ale ostatniego skoku nie ustał. Jak wspominali dziennikarze straszliwie go sponiewierało. Mimo to po skoku wstał i powiedział:
– Będę jeszcze skakał ! ...Nie mogę się tego wyrzec, nie mogę !  Natomiast Wieczorek skoczył 91 m i skok ustał – odtąd był to nowy, z tym, że nieoficjalny, rekord Krokwi. Dwa  rekordy Krokwi są związane z narodzinami jego córek - Barbary i Magdaleny Marusarzówien, bowiem w dniu  ich narodzin pobił rekord Krokwi.
   W 1957 r. gdy oficjalny rekord Krokwi należał do znakomitego skoczka NRD, Harryego Glassa, Marusarz wezwał najlepszych  zakopiańskich skoczków do pobicia rekordu. I znowu motorem bicia rekordu był „Dziadek” Marusarz. Już po zakończeniu oficjalnego konkursu Marusarz, Andrzej Gąsienica – Daniel i Roman Gąsienica Sieczka podjęli próbę bicia rekordu Krokwi. Pierwszy skakał „Dziadek” – wylądował na 93 metrze, lecz skoku nie ustał. Drugi skakał Sieczka i po wspaniałym locie lądował na 89,5 m, tak więc rekord pobił o 1,5 metra. Kolega klubowy Sieczki, Daniel skoczył 92, 5 m, po ogłoszeniu wyniku wielki entuzjazm zapanował na skoczni. Doping kibiców pomagał zawodnikom, bo w drugiej serii, w której „Dziadek” skoczył pewnie 91 m. Drugi skakał Sieczka – 93, 5 m. Teraz wszyscy czekali na skok Daniela. Daniel wychodzi wspaniale z progu, tuż potem przybiera najbardziej aerodynamiczną sylwetkę, leży wprost na deskach, wychylony do przodu. Skoczył 98 metrów, lecz skok podparł. W  ten  sposób „Dziadek” Marusarz bił rekordy na swojej Krokwi, a młodych zachęcał by rzucali losowi wyzwanie -  kto skoczy dalej?
Ostatnie skoki „Dziadka” …
Po zakończeniu kariery otworzył konkurs Czterech Skoczni w Garmisch Partenkirchen w roku 1966. Zaproszony do jego otwarcia postanowił, skoczyć na nartach. Miał wtedy 53 lata i nie skakał na nartach przez 9 sezonów. Dlatego też decyzja Marusarza wywołała wśród sędziów pewną konsternację. W dodatku musiał pożyczyć narty i buty.

 Na trybunie sędziowskiej poruszenie. Medytacje i targi trwały prawie kwadrans. Wreszcie nie tylko zgodzono się na skok, ale organizatorzy podali jeszcze przez megafony esencję mojego życiorysu poczynając od 1927 roku. Publiczność przyjęła mnie gorąco, a gdy spiker dodał istotny szczegół z mojej metryki, że mam 54 lata, na trybunach wybuchł prawdziwy entuzjazm. Później nastąpiła absolutna cisza. Zdawałem sobie sprawę, że muszę oddać skok poprawny stylowo i nie tyle długi, co ładnie wykończony. Za żadną cenę nie wolno mi upaść!
  Z chwilą przypięcia nart odeszła wszelka trema. Doskonale mi się jechało do progu, odbiłem się lekko i trzymając ręce przy tułowiu wylądowałem pewnie i miękko. Robiąc już na wybiegu ostatnią ewolucję śmignąłem obok pierwszych rzędów trybun. Widzowie ujrzeli skoczka w wizytowym garniturze, pod krawatem. Ale chyba nie to wywołało ów grzmot braw i donośne – Hurra! Ludzie szaleli. Później powiedziano mi jakoby w tych zawodach nikt nie miał tak pewnego lądowania. Skoczyłem 66 metrów! .

   W niemieckich gazetach pisano wtedy „kapelusze z głów przed weteranem światowego narciarstwa, fenomenalnym Polakiem”. Po wybiegu nosili Polaka na ramionach najlepsi skoczkowie świata z Bjornem Wirkolą na czele.  Następnego dnia „Dziadek” otwierał konkurs skoków na olimpijskiej skoczni  Bergisel w Innsbrucku i , jak wspomina, na rozbiegu ciarki przeszły mu po plecach, gdy z góry zobaczył położony niedaleko skoczni... cmentarz. Ruszył   jednak z rozbiegu i skoczył w granicach 70 m, przy aplauzie austriackiej widowni. Takie skoki, wykonane przez 53-letniego pana należą przecież do rzadkości i są na pewno fenomenem. Doceniła  to niemiecka austriacka publiczność.
Wiecznie młody...
W taki sposób, z przytupem, po góralsku, zakończył  karierę skoczka narciarskiego w której osiągnął tak wiele . Był wielokrotnie odznaczany najwyższymi odznaczeniami. Jako podporucznik Armii Krajowej otrzymał: Krzyż AK, dwukrotnie Medal Wojska Polskiego, Honorową Odznakę Żołnierza  Komendy Głównej AK. Był kawalerem Srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyża Walecznych, Krzyża Komandorskiego Orderu Polonia Restituta, Krzyża Kawalerskiego Orderu Polonia Restituta, Medalu Zwycięstwa i Wolności, Złotego Krzyża Zasługi. Posiadał tytuły Zasłużonego Mistrza Sportu, Zasłużonego Działacza Sportu i wiele innych odznaczeń. Ostatni skok wiecznie młodego „dziadka” miał miejsce w 1981 r. Miał wtedy 68 lat. Skoczył do  filmu  o sobie, którego reżyserem był Janusz Zielonacki. W  cztery lata później zapowiedział, że znowu będzie skakał. - Oczywiście, że gotów byłbym przypiąć deski i skoczyć. Ale nie na średniej, lecz na dużej skoczni. W czasie długiego skoku jest więcej czasu na skorygowanie błędów... Naturalnie, przed wejściem na rozbieg musiałbym pojeździć trochę na Kasprowym. Zmarł w Zakopanem w dniu 29 października 1993 roku, przemawiając nad grobem swojego przyjaciela z lat wojny – Wacława Felczaka. Niektórzy mówili, że wraz z nim odeszło polskie narciarstwo... Został pochowany na Pęksowym Brzyzku. W Zakopanem przy ulicy Andrzeja Struga 18 mieści się dom Marusarzów. Piękny góralski dom, który  zaprojektowała żona pana Stanisława Irena, a On go zbudował. Obecnie mieszka w nim kolejne pokolenie Marusarzów – córka „Dziadka” – Magdalena z mężem Krzysztofem i dziećmi: Magdaleną i Krzysztofem. – Staramy się kontynuować dzieło teścia i jego żony – mówi Krzysztof  Gądek. Ich dom jest pełen ciepła i tego czegoś, co powoduje, że ludzie, którzy tu przychodzą, czuję się dobrze. Pełen jest „Dziadka”. Na półkach poukładane są Jego puchary i trofea sportowe, w skrzyniach emblematy i legitymacje sportowe. Magdalena Marusarz Gądek co roku czyści i poleruje puchary swojego taty. Trudno się pisze o człowieku, który jest legendą polskiego narciarstwa. Wielu dziennikarzy pisało  o nim w sposób „cukierkowaty” i bezkrytyczny. Ale czy  można inaczej? Czy w  jego życiu były  momenty, kiedy „Dziadek” zszedł z prostej drogi? Trudno je znaleźć. Był prawdziwym człowiekiem i myślę, że w tym stwierdzeniu, krótkim, ale przecież niebanalnym, zawiera się cała prawda o Nim. Dlatego Stanisław Marusarz z pewnością może być im jest wzorem dla polskiej młodzieży.
   Podsumowując swoją karierę sportową Stanisław Marusarz stwierdził:  Gdy spoglądam wstecz wydaje mi się, że osiągnąłem wiele. Dla siebie i dla naszego sportu. Walkę i rywalizację z najlepszymi o najwyższe trofea dla polskich barw zawsze uważałem za swój patriotyczny obowiązek. I dlatego, wierzę w to gorąco, czerwona czapeczka nie pozostanie jedynym po mnie wspomnieniem. Czerwona czapeczka, nazywana popularnie „marusarką”. Dla pokoleń Polaków Stanisław Marusarz  jest z  pewnością symbolem patriotyzmu, walki o Polskę z bronią w ręku, a także na skoczniach całego świata. A przede wszystkim tego, co jest chyba w sporcie i życiu najpiękniejsze – tryumfu  sprawności  fizycznej i psychicznej nad nieubłaganym przecież upływem czasu .


Wojciech  Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie


przypisy
  Stanisław Marusarz – ur. 18.06. 1913 r. w Zakopanem, zm. 29.10. 1993 r. w Zakopanem. Pochowany na Cmentarzu Zasłużonych w Zakopanem. Narciarz  - skoczek – alpejczyk.  Reprezentował barwy  klubów: SN PTT  (do 1950 r.) i CWKS (do 1957 r.). Czterokrotny olimpijczyk: 1932, 1936, 1948, 1952, w 1956 r. otwierał olimpijski konkurs skoków na  skoczni „Italia”. Uczestnik Mistrzostw Świata: 1933 – Innsbruck – 6 w kombinacji klasycznej, 32 w biegu na 18 km, 1934 – Solleftea -  7. w kombinacji  norweskiej, 21 w skokach, 5 w sztafecie, 1935 – Szczyrbskie Jezioro - 4 w skokach, 11 w kombinacji norweskiej, 1936 – Innsbruck  - 16 w  zjeździe, 22 w slalomie, 21 w kombinacji alpejskiej, 1937 – Chamonix - 12 w skokach, 1938 – Lahti - 2 w skokach, 1939 – 5 w skokach, 7 w kombinacji norweskiej. Międzynarodowy mistrz  Jugosławii, Niemiec i Czechosłowacji (1934, 1946), rekordzista świata w  długości skoku  - 17 marca 1935  r. Planica  - Jugosławia – 95 i 97 m, zdobywca Pucharu Tatr (1949), chorąży polskiej ekipy olimpijskiej podczas  ZIO- 1948, 1952., Laureat Wielkiej  Honorowej Nagrody  Sportowej (1938), narciarz 50-lecia PZN, triumfator plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na  najlepszego  sportowca Polski – 1938 r.,  trener  w  CWKS Zakopane.
Stanisław Marusarz zdobył 21 razy tytuł narciarskiego mistrza Polski: w skokach: 1932, 1933, 1936, 1937, 1946, 1948, 1949, 1951, 1952,  kombinacji klasycznej: 1932, 1935, 1936, 1946,  w kombinacji alpejskiej: 1933, w zjeździe: 1931, 1933, 1939, w sztafecie 5 razy 10 km: 1931, 1932, 1933, w sztafecie 4 razy 10 km: 1936. Za: W. Zieleśkiewicz, Encyklopedia sportu. Gwiazdy zimowych aren,   Warszawa  1992.



 
 
 


strona: 2/3
1 2 3 
«« Powrót do listy wiadomości
 Zapisz w schowku     Drukuj     Wyślij znajomemu    2948



 
 
 
 
 
  
  
 

Copyright © MATinternet & Podhale-Sport - ZAKOPANE 1999-2024