11 lutego 1972 roku na japońskiej skoczni Okyrayama zakopiańczyk Wojciech Fortuna zdobył pierwszy dla Polski złoty medal zimowych igrzysk olimpijskich i jednocześnie setny w historii polskiego olimpizmu.
Wojciech Fortuna urodził się 6 sierpnia 1952 roku w Zakopanem. Jest synem Warszawianki Barbary i pochodzacego z Przemyśla Mieczysława. Ma dwójkę rodzeństwa Adriana i Cecylię.
Jak mówi - skoki kocha od dziecka. Najpierw były usypane ze śniegu mini skocznie na Ciągłówce i wspólne z ojcem chodzenie na zawody. Potem, tuż po zakopiańskich mistrzoswtach świata FIS (1962r) zaczął trenować w Wiśle Gwardii.
Jego trenerem był Jan Gąsiorowski. "Właściwie to miałem tylko dwóch trenerów - właśnie Gąsiorowskiego i kadrowego Janusza Forteckiego i to oni nauczyli mnie wszystkiego. Przeszedłem kolejne etapy treningów i gdy zacząłem mieć wyniki, trafiłem do kadry. Gdy zbliżały się igrzyska w Sapporo, to powiem szczerze, nie liczyłem na wyjazd do Japonii, jednak trenerzy Gąsiorowski i Fortecki a także dziennikarze sportowi Wojciech Jarzębowski i Marian Matzenauer mocno walczyli i dołączyłem do ekipy jako rezerwowy. Pamiętam, że wszystko wtedy toczyło się błyskawicznie - bodajże w czwartek były ostatnie eliminacje a w poniedziałek już jechałem do Sapporo. Tam okazało się, że forma rośnie. Czułem to już od pierwszego treningowego skoku. Na średniej skoczni byłem 6. zdobywając jeden punkt olimpijski dla Polski. Wcześniej dwa punkty za 5. miejsce na igrzyskach w 1936 roku w Garmisch-Partenkirchen zdobył Stanisław Marusarz. Dodam, że gdyby nie to, że wylądowałem na obu nogach i sędziowie obniżyli mi noty, to pewnie też byłby medal"
Pirewsza seria na skoczni Okurayama była bardzo emocjonująca. Po wygranaej na średnim obiekcie apetyt na drugie złoto miał Yukio Kasaya. Dobrze przed własna publicznością walczyli pozostali Japończycy. "Skaczący z nr 28. Akitsugu Konno osiagnął 92 m i objął prowadzenie. Po nim na belce zasiadłem ja i ruszyłem. Już na progu czułem, że będzie dobrze. Uzyskałem 111 metrów czyli tylko dwa metry mniej niż ówczesny rekord tej skoczni. Oceny sędziowskie były wysokie - otrzymałem 130,4 pkt. Kasaya w pierwszej próbie wylądował na 106 m i zajmował drugie miejsce. Czeski juror obawiał się, że skaczący po mnie Jiri Raska może jak to sie mówi przeskoczyć skocznię i zrobić sobie krzywdę. Kanadyjczyk uważał, że konkurs powinien być kontynuowany, poparł go arbiter japoński, który myślę liczył, że Kasaya mnie pokona w drugiej serii. No i stosunkiem głosów 3 do 2 postanowiono kontynuować zawody. W drugiej serii skrócono rozbieg, pogorszyły się warunki pogodowe. Skoczyłem więc tylko 87,5 metrów. Kasaya natomiast nie dosyć, że skoczył ode mnie krócej, to jeszcze ledwo wybronił się przed upadkiem. No i stało się - wygrałem. Na podium była wielka radość. Gdy grali Mazurka Dąbrowskiego to pomyślałem, że spełniły się moje marzenia"
Po powrocie do Zakopanego Wojciech był witany jak na mistrza przystało. "Tak. Było kilka spotkań z kibicami. Na to pod Wielką Krokiew to przyszło, podobnie jak dziś na PŚ kilkadziesią tysięcy ludzi. Było też spotkanie przy urzędzie miasta. Pamiętam, że stałem wtedy na dachu tego budynku a kolejne tysiące ludzi głośno wyrażało radość. Dostałem wtedy mnóstwo pamiątkowych medali".
Potem, jak mówi, bywało już różnie i w sporcie i w życiu. "Startowałem do czsu, gdy miało to dla mnie jakikolwiek sens. Właściwie zakończyłem karierę gdzieś w 1975 roku. Potem popracowałem chwilę w swoim macierzystym klubie, wyjechałem na chwilę na Śląsk i do Stanów Zjednoczonych. Tam założyłem firmę malarską. Byłem na kilku igrzyskach, a w 1994 w Lillehammer nawet komentowałem dla telewizji konkursy skoków. W 2003 roku chyba wróciłem do Polski,i razem z żoną Marylą osiadłem w Gorczycy koło Augustowa. Dziś już twardo stoję na ziemi, cały czas jednak żyję sportem i tu na Suwalszczyźnie pomagam w organizowaniu wielu imprez narciarskich i biegowych - niestety nie ma tu skoczni, ale i tak cieszy mnie to co robię.
Wojciech Fortuna organizuje m.in.w Szelmencie Międzynarodowy Bieg Narciarski o Puchar Bieguna Zimna. "Organizujemy go już od trzech lat. Imprezę zawsze otwiera mój przyjaciel, mistrz świata na 15 km z Lachti (1978r) Józef Łuszczek. Mam wielu przyjaciół, z którymi utrzymuję stały kontakt. Ostatnio zabrakło jednego z nich - odszedł Andrzej Sztolf, z którym zawsze wymienialiśmy telefony po każdym konkursie skoków. Będzie mi brakowało tych gorących ale i też zabawnych dyskusji".
Fortuna dodał, że w Szelmencie nie sposób się nudzić. "Zawody robimy tam właściwie w każdą niedzielę. Tu jest bardzo wielu ludzi z różnych środowisk, którzy chcą i lubią działać. W lecie też będzie co robić, ponieważ na pobliskim jeziorze będą organizowane zawody w narciarstwie wodnym.
Wojciech Fortuna był pomysłodawcą powstania w Szelmencie muzeum sportu. "Zaczęło się te trzy-cztery lata temu od replik medali naszych sportowców i zdjęć. Stopniowo zaczął dochodzić sprzęt narciarski i ten przedwojenny i ten współczesny a tu m.in. mój, Roberta Matei, Adama Małysza, Justyny Kowalczyk czy Tomasza Sikory.
Na zakończenie rozmowy mistrz olimpijski z Sapporo powiedział, że bardzo liczy na występy Polaków na ZIO w Soczi, a zwłaszcza na złoty medal w skokach narciarskich. "Tak. Moim zdaniem Kamila Socha na to stać, a gdy pojawi się trener z autorytetem, to i pozostali skoczkowie mogą stanąć na podium. Mamy jeszcze dwa lata, więc może pojawią się nowi młodzi zdolni. W biegach oczywiście mamy Justynę Kowalczyk, może tez biathlon no i oczywiście łyżwiarstwo szybkie. Bardzo chciałbym żeby krążków olimpijskich było jak najwięcej" - podsumował Wojciech Fortuna.
|