Po raz kolejny Oskar Kaczmarczyk potwierdził, że doskonale czuje się w ekstremalnych wyzwaniach. W miniony weekend wziął udział w Rumunii w jednych z najtrudniejszych w świecie zawodów w Hart Enduro „Regiment 13". Jak na debiut, spisał się rewelacyjnie, kończąc zawody na miejscu 15.
17- letni nowotarżanin był najmłodszym uczestnikiem, spośród 60 zawodników, którzy zdecydowali się na start w klasie PRO. W dodatku dysponował motocyklem o słabszym silniku.
– Jechałem „125". Każdy kto choć średnio interesuje się motocyklami wie jaka jest różnica między taką maszyną a przykładowo „250" czy „300". Było to dla mnie spore utrudnienie. Był momenty, że myślałem, że moja maszyna już nie wydoli. Jazda non stop, przy prędkościach osiągających nawet 100 kilometrów na godzinę, w dodatku ostrych podjazdach, powodowała, że momentami silnik aż się „gotował". To powodowało, że musiałem robić przerwy, wyłączać zapłon na zjazdach, żeby tylko dać chwilę wytchnienia mojej maszynie – przyznaje Kaczmarczyk.
Rajd składał się z trzech części. Prolog liczył 20 kilometrów. Najlepszym pokonanie tego dystansu zajmowało góra 20 minut. Kaczmarczyk dojechał na metę z 14 czasem. To był jednak przedsmak tego, co czekało uczestników na kolejnych dwóch etapach. Pierwszy przejazd finałowy to 90 kilometrów morderczej jazdy po lasach i potokach.
– Jednym słowem masakra. Piasek, błoto, kamienie, powalone drzewa, korzenie. Chwila nieuwagi mogła srogo kosztować. Skurcze łapały, ręce puchły. Człowiek cały czas walczył ze swoimi słabościami – relacjonuje Kaczmarczyk, który na mecie zameldował się po 3 godzinach 39 minutach i 44 sekundach, co dało mu 18 miejsce, na półmetku rywalizacji.
Dzień później trasę wprawdzie skrócono o 10 kilometrów, ale stopień trudności jeszcze bardziej poszedł w górę.
– To był istny „kosmos". W pewnym momencie przez ponad kilometr jechaliśmy cały czas pod stromą górę. Jak po ścianie. Nie wszyscy temu podołali. Maszyny odmawiały posłuszeństwa. Siadała psychika. I ja miałem chwile zwątpienia. Jakoś ją przetrzymałem. Zacisnąłem zęby i dojechałem do mety. Zaraz po jej przekroczeniu padłem jak nieżywy na ziemie. Byłem wykończony. Trochę potrwało zanim doszedłem do siebie – przyznał „Oski", który drugi przejazd ukończył z 13 czasem: 4 godzin 18 minut i 18 sekund. W klasyfikacji generalnej – w której ostatecznie sklasyfikowano 44 zawodników – nowotarżanin ostatecznie zajął miejsce 15. Wygrał Holender Norman Veerbeek, przed Czechem Davidem Cyprianem i Rumunem Norbertem Jozsa.
– Jestem bardzo zadowolony i szczęśliwy. Jadąc na ten wyścig, chciałem po prostu go ukończyć. Cel osiągnąłem, co nie udało się chociażby Łukaszowi Kurowskiemu, wielokrotnemu mistrzowi Polski w motocrossie, który wycofał się w trakcie rajdu. W dodatku udało się „wykręcić" super wynik. – uważa Kaczmarczyk, który w najbliższy weekend weźmie udział w organizowanych w Bełchatowie przez Tadeusza Błażusiaka i firmę Red Bull zawodach Megawatt.