20 kwietnia odszedł za niebieską grań Józef Krzeptowski. Narciarz ,ratownik TOPR i wieloletni kierownik tatrzańskich schronisk. Rodzinie składamy wyrazy wspólczucia.
Tak sylwetkę Józefa wspomina Wojciech Szatkowski.
Mówią: nie ma ludzi niezastąpionych. Ale są ludzie niepowtarzalni; takim był Wujek Józek...Józef Krzeptowski był człowiekiem o takim życiorysie, że można by nim obdarzyć kilka osób. Był jak Skała, jak Opoka i chętnie służył pomocą innym. Należał do grona ludzi twardych; życzliwych; z otwartym i dobrym sercem. Góral z Krzeptowek i człowiek gór to pierwsza ważna karta w Jego życiu. Wychował sie w Dolinie Pieciu Stawów Polskich, gdzie Jego rodzice Maria i Andrzej byli gospodarzami schroniska. Potem prowadził obiekty w Tatrach: Roztokę; w Dolinie Pięciu Stawów Polskich z bratem Andrzejem; bufet na Włosienicy; Ornak i schronisko w Dolinie Chochołowskiej. Można powiedzieć; że w schroniskach tatrzańskich spędził całe swoje życie. Był bardzo pracowity i obiekty; które prowadził odzyskiwały przy Nim dawny blask. Zawsze gościnny i uśmiechnięty przyjmował w nich turystów; znajomych i przyjaciół.
Narty były jego pasją. Jego ojciec, Andrzej Krzeptowski był olimpijczykiem z 1928 St. Moritz i Józef odziedziczył po nim miłość do białego szaleństwa. Najpierw startował w kombinacji norweskiej; a potem był świetnym skialpinistą; powiem tak, że poruszał się na nartach szybko, płynnie i lekko. Zarówno na biegowych, jak i zjazdowych i skiturowych. Startował w zawodach skialpinistycznych. Imponował nam zawsze kondycją, techniką jazdy i odwagą. Był też ratownikiem TOPR i uczestniczył w 130 wyprawach. Dbał bardzo o liczną rodzinę. Pięknie grał na organkach, akordeonie i lubił śpiewać podczas spotkań rodzinnych. Z Januszem Forteckim tworzyli w tym względzie niezapomniany duet. Przeżył życie pięknie; z podniesioną głową. Był człowiekiem spisanym na Tatry, z dużym doświadczeniem górskim i mądrością; silnym, ale i niezwykle dobrym. Dla mnie pozostanie Kochanym Wujkiem z Tatrzańskiej Grani.